niedziela, 14 marca 2010

Co było a nie jest...

...nie pisze się w rejestr, głosi znane powiedzenie. Ale tym razem należy zrobić wyjątek. Muszę najpierw powiedzieć, czym ten blog miał być, a czym na pewno się już nie stanie. Otóż przewodnim hasłem, motywem, ideą a nawet tytułem miało być tutaj "bezrobocie"... Od bezrobocia bowiem wszystko się zaczyna, to bezrobocie niejako a priori wpisane jest w zajmowanie się kulturą, w pasję jej czytania. Uświadomił mi to dobrych siedem lat temu pewien właściciel jednej ze śląskich fabryk, produkujących śmigła tudzież wirniki, nie pamiętam dokładnie. Było lato, upał, skwar, żar, lipiec albo sierpień. Jechaliśmy stopem, z Kubą B. Dwóch studentów, nad którymi w okolicach Mikołowa albo Mysłowic ulitował się kierowca czarnego chevroleta tudzież czerwonego chryslera. Rzeczony potentat, właściciel, producent. Eksportujący na cały świat, latający do Chin, do Stanów, Meksyku, Boliwii, RPA. W interesach tudzież na wczasy.
Zmachani byliśmy jak spragnione wody psy przeganiane wzdłuż drogi. Psy ogonami, my prawymi rękoma machaliśmy. Kuby albo moją. We znaki dawał się żar, ale bardziej jeszcze cztery żywce, które zrobiliśmy na samym starcie, w dworcowym barze, w Bielsku, przed wyjściem na wylotówkę. Dlatego te jęzory na wierzchu, po kilku zaledwie godzinach bez płynów, dlatego te kaprawe oczka i charakterystyczny raczej zapach, wydzielany każdym porem skóry. Właściciel włączył klimatyzację. Jechaliśmy. Marzyliśmy o drzemce, ale kierowca zaraz ściszył radio i zagaił:
- Dokąd chłopaki jedziecie?
- Na Mazury.
- Na Mazury?
- Na Mazury. 
- Na wczasy?
- Na wczasy.
- I co będziecie robić? Łajbę macie wynajętą? Wczasy pod żaglami, co?
- Nie, nie mamy łajby, na festiwal jedziemy.
- Na festiwal... Szanty, co? "Żegnajcie nam dziś hiszpańskie dziewczyny", co? "O-ho-ho i butelka rumu", nie?
- E, raczej nie... To festiwal rockowy jest raczej taki. W Olecku... Mały taki festiwal. Posiedzimy, posłuchamy, w jeziorze popływamy trochę...
- Aaa... rockowy...
- No, rockowy taki.
- A powiedzcie mi chłopaki, czym się zajmujecie? Bo ja...
...i tu opowiedział o wirnikach tudzież śmigłach, Chinach albo Stanach, pracy albo nawet i wczasach...
- ...pracujecie gdzieś, firmy może swoje macie, co?
- Studiujemy jeszcze.
- Pięknie, pięknie chłopcy. Kształcić się, kwalifikacje zdobywać, konkurencję na rynku pracy tworzyć... Nowe pomysły, świeże spojrzenie, młoda krew, tak, tak... Ja sam teraz szukam kogoś, kto by ożywienie w firmę wniósł. Jakiś pomysł rzucił... Której branży się bliżej przypatrzyć, w co zainwestować... Bo to ruch musi wciąż być, cyrkulacja, zasysanie, zasysanie, jak w wirniku, no... Ekspansja, wiecie... A może wy macie jakieś pomysły, chłopcy, co? W czym mocno siedzicie... inżynieria... nowe technologie... może handel, co?
- No, nie bardzo raczej...
- Jak nie bardzo? Możecie śmiało mówić. Jak pomysł się spodoba, to może z tego co i będzie. Odważny nawet jakiś pomysł, ja mogę sfinansować różne projekty, wiecie... innowacyjne najlepiej. No, to nad czym teraz pracujecie, chłopaki?   
- ...
- Coście, posnęli mi tam?
- Nie, nie... tylko...
- No co jest...?
- ...
- Inaczej, dobra, inaczej. Od drugiej strony, bo widzę, że się łamiecie, nie ufacie mi. Zapytam tak: co studiujecie chłopaki?
- Kulturoznawstwo.
- ...
- Na trzecim roku teraz będziemy.
- ...
- W Katowicach.
- Przepraszam... co studiujecie?
- Kulturoznawstwo... trzeci rok... na Śląskim...
Milczeliśmy we trójkę przez dwie albo i trzy następne miejscowości. Szumiała cichutko tylko klimatyzacja, ale wcale nie wprowadzało to błogiego nastroju. Siedzieliśmy z Kubą jak na szpilkach. Potentat tudzież kierowca patrzył tępo w przednią szybę chevroleta albo chryslera, w końcu sięgnął do kieszeni letniej, zwiewnej marynarki w kolorze tapicerki po brzęczącą komórkę. Odebrał, przyłożył do ucha:
- No, co jest Mareczku... A, to w porządku... Słuchaj dzwonili do mnie wczoraj, ale jeszcze nie wysyłaj... Najpierw niech spłyną... No... A, słuchaj jeszcze... wiozę takich dwóch chłopaczków, no, stopem jadą... na festiwal rockowy, no, i wiesz, tak rozmawiamy i nie uwierzysz... zgadnij, co studiują... A, gdzież tam Mareczku... Kultu... Kultu... Co wy to studiujecie?
- Kulturoznawstwo...
- Kulturoznawstwo studiują... Ty dasz wiarę, Mareczku?... No, też im mówię, że to tak, jakby studiowali bezrobocie...
Wtedy się właśnie dowiedziałem, ale jeszcze nie przyjmowałem do wiadomości. Kuba przyjął do wiadomości niedługo potem. Rzucił studia, chwilę jeszcze przycinał i sprzedawał dywany, by zaraz wyemigrować do Tesco, na Wyspy.
Kierowca tudzież potentat okazał się Kasandrą w chevrolecie (albo i w chryslerze), o czym przekonałem się na własnej skórze. Ale też w trakcie tego przekonywania się i polegiwania - to na łóżku, to na urzędnikach miejscowego Urzędu Pracy, z którymi spotykałem się co miesiąc, by za każdym razem wracać z myślą, że popełniłem błąd i lepiej będzie, jeśli tylko będę leżał, bez polegania - w trakcie tego czasu więc uświadomiłem sobie rzecz równie istotną. A mianowicie, że brak zatrudnienia daje możliwość  zatrudnienia intelektu, stwarza możliwość uważnego czytania kultury. I nawet jeśli zdarzy się, że i przewód pokarmowy pozostaje niezatrudniony, nie ma czego przewodzić, prócz kwaśnej śliny, to przewody między półkulą lewą a półkulą prawą, między wzrokiem, uchem, językiem a opuszkiem palca zatrudnienie bez problemu znajdują. I, po prawdzie, tylko bezrobocie stwarza taką szansę, tylko bezrobocie daje tyle pracy, tyle zajęć. Więc zabrałem się za to. Wtedy właśnie miał powstać ten blog. Ale nie powstał. Także dlatego, że powstało co innego. Czytelnia Kultury. Projekt edukacyjny, skierowany do szkół, bibliotek, domów kultury. Projekt stawiający sobie jeden cel: uczenie czytania kultury współczesnej.
Ten blog z tamtym projektem dzieli tylko nazwę. Tam uczymy czytać. Tu praktykujemy czytanie.

2 komentarze: